Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bujno i wcześnie rozwijali, a paplało to i swawoliło nad wiek ochoczo i głośno. Już w nich poczynała grać ta krew ojcowska kipiąca, niepowstrzymana, co i do wielkich czynów pędzi i do złego zagrzewa, jak nią losy pokierują.
Borkowa piękny dzień wybrawszy, młodszego chłopca na kolana wzięła, drugiego posadziła przy sobie i ruszyła z tą niespodzianką do Maczków.
Nakazała ona dzieciakom aby się cicho sprawowały, lecz gdy wysiadać przyszło, chłopcy zobaczywszy nowy dwór, psy w ganku, ludzi, oba głośno poczęli wykrzykiwać. Wilczek znał już we dworze wszystkie głosy ludzkie, uderzyła go wrzawa dziecięca. Chodził właśnie po izbie, otworzył drzwi i ujrzał żonę, która wybiegła, instynktowo poczuwszy dzieci, poklękła i z obu stron objęła za szyję rękami chłopaków, ściskała ich i całowała.
Obrazek ten, na który rzucił okiem, natychmiast trzasnąwszy drzwiami aby nań nie patrzeć, poruszył go niewypowiedzianie. Gniewał się nie wiedząc czego, chciał łajać, nie wiedząc za co, otworzył drzwi powtórnie, ale już w sieniach pusto było, znikły dzieci, żona z niemi pobiegła do Kwasotów, gdzie wesoły hałas, opowiadania i szczebioty słychać było. Wilczek uszu nastawił, serce mu biło.