Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

papiery starannie schował za nadrę i widząc że Wilczek odwrócony nawet nie patrzy, rzekł:
— Nóżki całuję!
Na to nie otrzymawszy odpowiedzi, zdążył ku drzwiom i za sobą je zamknął z przyciskiem.
Kwasota czekał go z przekąską, siedli wzdychając.
— Jak asińdziéj Chorążego znajdujesz? zapytał dzierżawca.
— Dużo zarosłym na brodzie i mocno umartwionym na sercu, — bo łaje okrutnie — rzekł adwokat. Już to po prawdzie, nigdy on nie był barankiem, ano teraz, szanując godność jego, — bodzie jak kozioł. Choremu się to wszakże przebacza...
— Gorący jest!
— Mało powiedzieć! westchnął jurysta. Prawda i to, że ja z bakaljami nie przyjechałem, ale co poseł winien?
— Cóżeście uradzili?
— Hm! chrząknął Pętlakowski, kazał mi iść za drzwi?
Weszła pani Jagnieszka, jak zawsze poważna i bynajmniéj nie skonsternowana. Na widok jéj powstali wszyscy.
— Panie Pętlakowski — odezwała się, z chorym niema co mówić o interesach. Wiele pan potrzebujesz pieniędzy?