Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wali! Niechaj pani na niego nie rachuje i o nim nie myśli.
— Był moim (tu łknęła) opiekunem!
— Albo to już sobie paniuńcia innego nie znajdzie zaśmiał się Otwinowski. Niema co desperować, a dobrze zawczasu wiedzieć!
Zamyśliła się mocno pupilla.
— Tyle mi naobiecywał, nawet, że jakby się rozwiódł z żoną, toby się ze mną ożenił.
— No, to co? odparł wesoło Otwinowski, tak jakby się tém cieszył — to co? ożeni się ktoś inny, abyś jéjmość za mąż iść chciała.
Rozmowa nie posunęła się dnia tego.
A pan Pętlakowski jechał tymczasem do Maczków. Tu przybywszy zmiarkował, że choremu się tak insperate na oczy stawić nie godziło, że należało zasięgnąć informacyi, dobrać godzinę — bo dobrego nic nie wiózł, a w chorobie zła wieść czasem i śmierć z sobą niesie.
Stanąwszy więc u wrót, rozważny Pętlakowski udał się naprzód do Kwasoty, i temu wyśpiewał wszystko.
Kwasotowa uznała najlepszém, naprzód wezwać na naradę jéjmość i jéj oznajmić o przybyciu tego złowrogiego posła. Wyszła pani Jagnieszka, któréj jurysta był znany, a zobaczywszy go, już sobie nic dobrego nie wróżyła.