Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   42   —

wić mu — jedzie pan na koniku!!.. ależ od szyby nie wolno mi było odstąpić...
Przed nią brama domu Igelströma była jak na dłoni...
Ile razy się otworzyła w dziedzińcu, mogłem dostrzedz stojący batalion piechoty pod bronią... Ruch był ogromny... konni kozacy co chwila przybiegali i odjeżdżali. Kilku jenerałów przybyło na narady..
W oknach pierwszego piętra przesuwały się mundury i gęsto snuły najrozmaitsze postacie.
Kareta hetmana Ożarowskiego przybyła także i stanęła... za nią przyjechał Zabiełło, potém Ankwicz.. potém jenerał adjutant od króla...
Narady trwały długo.. wysłano parole na miasto... Znowu kozak pobiegł konno ulicą Miodową ku Śto-Jerskiéj...
Zaczynało zmierzchać, gdy pierwszéj izby drzwi się otworzyły, ktoś wszedł... Poszeptano cicho... patrzę, w progu stoi Kiliński. Choć wcale gorąco nie było, pot ocierał z czoła... podał mi rękę...
— Coś te.... przewąchały! szepnął — prawda.. jak w ulu pszczoły brzęczą... Nie widziałeś, kto to z naszych panów był? zapytał.
Powiedziałem mu imiona tych, których znałem, głową potrząsł. — E! było ich tam pewnie więcéj.. a dobrzeby spisać, aby jegomościów do porachunku pociągnąć... hm!!.
Popatrzał tedy sam przez szybę, długo...
— Mój poruczniku — rzekł — mnie się zdaje, że wybyście gdzieindziéj byli zdatniejsi niż tu. Wieczór nadchodzi... tu nie ma już co robić...
— Ale kazano... odparłem...
— Zluzują was pewnie...
Zgadł pan majster, gdyż w saméj istocie przysłano mi wieczorem rozkaz stawić się do koszar...
Wolniéj odetchnąłem odebrawszy go, bo mi tu bezczynnemu było i nudno i wstyd siedzieć z założonemi rękami... W ulicach patrole kozackie latały, tak że z wielką trudnością przyszło mi się przedrzeć nie zaczepionemu przez nie, bo po drodze zatrzymywały i badały niemal każdego. Już pod koszarami