Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   154   —

Po kilku dniach nieczynności rzuciło się, co żyło, sypać okopy i gotować rozpaczliwą obronę od strony Pragi.
Ale jakże różne teraz były usposobienia, twarze, fizyognomie tego ludu, który bez nadziei zwycięztwa pełnił milcząc ostatni obowiązek. Milczący szli gromadami ludzie, ze zgasłym wzrokiem, znękani, często głodni i wyziębli... Kierunek robót był nie dość energiczny... Ręce odrywano to do późnego eksercerunku, to do różnych pilnych potrzeb lazaretów i składów... szło to marudnie, słabo — a że dnie były krótkie... pora szkaradna, postępu nie widać było.
Jednego z tych dni, gdym pilnował robotników na Pradze, bo mi się już nieczynnym być nie godziło... z wielkiém zdumieniem postrzegłem obwiniętą w chustkę czarną Jutę, popychającą taczkę w milczeniu...
Twarz jéj zmienioną była do nie poznania, oczy zgasłe, powieki zciemniałe, policzki zapadłe jakby po ciężkiéj chorobie — przeraziły mnie. Drzała z zimna, zadumana popychała tę odrobinę zmarzłéj grudy, którą słabe jéj ręce dźwignąć mogły... Nie była to już owa wesoła zabawka pierwszych dni kwietniowych, ale grabarza robota przy mogile... Podbiegłem ku niéj zdumiony i wzruszony...
— Co wy tu robicie? zawołałem, co wy tu pomódz możecie nam? a jak sobie zaszkodzić łatwo...
Mówiłem to prawie z gniewem.
Nie rychło podniosła głowę i posłyszała.
— Tuśmy dziś wszyscy być powinni — rzekła ponuro, nie witając się ze mną — kto nie pracuje rękami, to przykładem służy... Ja nie odejdę ani dziś ani jutro... ani do końca... ani w dzień bitwy.... Wszyscy tu być powinniśmy i tu zginąć... jeśli już tylko zginąć nam pozostało...
Nie miałem co odpowiedziać na to z początku...
— Tak — rzekłem po chwili — służba jest obowiązkiem świętym — lecz należy ją wybrać tak, aby była skuteczna. Tu wasz przykład nikogo nie pociągnie... po lazaretach nie ma usługi... rannym brak