Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Byłem podówczas dla wołów moich w drodze, gdy mi posłaniec umyślny wesołą tę przyniósł nowinę, za którym dzień i noc spiesząc dobiegłem do domu w ostatni wtorek...
Postanowiliśmy chrzciny odprawić solenne nie żałując na nie; jak tylko Filipina wstać mogła, bo bez niéj nic w domu zrobić nie umieliśmy. Stoińskiemu któremum tyle winien był z onego czasu, gdym nic nie miał — należało aby chrzestnym ojcem Błażkowi mojemu był, czego mi nie odmówił.
Na témbym historję osobliwą żywota mojego mógł zakończyć, który jest zwierciadłem miłosierdzia Bożego, gdyby jeszcze jedna okoliczność na wzmiankę nie zasługiwała.
Po narodzinach Błażka, gdym z podwojoną usilnością pracował dla dorobku aby mu ojcowiznę większą po sobie zostawić — w czém mi się dziwnie wiodło — w samą wigilję śś. Piotra i Pawła tego roku kiedym od Stoińskiego nabywał resztę Rubaczowa, przybywa do mnie z Lublina, znajomy mi Przemocki jurysta już nad wieczór.
Sądziłem że wracając lub jadąc a wiedząc o mnie po drodze, zajechał spocząć do dworu. Nie pytałem nawet z czém przybywał.