Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie było czasu na lamenta, mimo widocznie fatalnego wrażenia pierwszego numeru, musiał on ukazać drugi. Nastąpiła narada nad tém, czy na zaczepkę odpowiedzieć. Sławek uznał, że nie należy. Inni mniéj dumni a żywiéj dotknięci prorokowali, że milczenie jak najgorzéj będzie przez publiczność przyjęte i tłómaczone... Stanęło wszakże na nic nie zważać i iść daléj...
Następne numera przeszły niemal cicho, Drabicki przycupnął, aby nie zwracać uwagi na współzawodnika. Niektóre Sławka artykuły podobały się — położenie wyjaśniać się nieco zaczęło... abonament... rosnął.
Było coś w nowém piśmie żywego, mówiącego za uczciwością i szczerością redakcyi, jakieś tchnienie szlachetne, którego żadną zręcznością wynaśladować nie podobna — obudzające w ludziach uczciwych współczucie.
Mimo omyłek i usterków, poważniejsi prorokowali pismu temu, jeśli przetrwa pierwsze burze, istnienie świetne i pożyteczne...
Drabicki, który po kawiarniach zbierał posłuchy, z tryumfującego wrócił trwożliwym do domu... Zawołał do siebie p. Izydora... byli sami... Stary żołnierz nieco podchmielony, szydersko spoglądał na swego wodza.
— No? co tam panie Redaktorze...
— Co?... co? źle.
— Jakto źle...
— Ale ja mam węch... źle... i będzie coraz gorzéj