Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy późno się zgłosiłem — za późno może — rzekł z przyciskiem, nie wchodzę w to, obowiązkiem moim wyrwać ją z tych szpon szatańskich... zaopiekować się... i tego bądź co bądź dopełnię.
— Przeciwko woli panny Heleny? zapytał Młyński.
— Chociażby — odparł stary — mam prawo, legalnie jestem jéj opiekunem...
— Wątpię, żeby się to dało zrobić, rzekł Młyński zimno[1] i nie życzyłbym próbować... dowiódłbym panu, żeś matkę jéj i ją opuścił, gdy rzeczywiście pomocy i ratunku potrzebowały... musielibyśmy się prawować... proces narobiłby skandalu... a ostatecznie pan byś go jeszcze przegrać musiał...
— Niewiem... niewiem, rzekł ciszéj na to Sopoćko.
— Ja mogę za to ręczyć, bo broniłbym mojéj pupilli.. do ostatka... zawołał Młyński. Wiem, że stojąc w jéj obronie, na potwarze się narażam, ale czystym będąc w sumieniu, nie dbam o to wcale, panna Helena także. Przeciwko woli jéj nie zrobię kroku... ale jeśliby gwałt zadać chciano... uprzedzam, że do upadłego walczyć będą. Najmniejszą nieprzyjemność jéj uczynioną... potrafię stokroć odpłacić...
— Bohaterstwo! rzekł! bohaterstwo... niedziw, panna Helena ładna a pan młody.

— Nie zapominaj pan, że ona była dzieckiem, a ja studentem, gdym opiekunem jéj został...

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; po słowie zimno brak znaku interpunkcyjnego.