Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nicy w dziennikarstwie, potém ludzie krańcowych przekonań, w ostatku poruszone temi dwoma siłami złośliwości bezmyślne... próżniactwo chciwe skandalu... cała armia intrygantów i intryg wysypała się na mnie...
Ale mamże ustąpić? stchórzyć, ulęknąć się groźb i wyrzec walki!
Nie! to wszystko mnie do niéj zechęca... powołanie łatwe, zadanie bez przeszkód i niebezpieczeństwa nie miałoby dla mnie powabów. Idę drogą wskazaną mi przez sumienie, spełniam powinność... nie cofnę się...
Kanonik słuchał ale smutnie...
— W téj chwili, rzekł — ważą się może losy twoje, przechyla szala, nie wiem na którą stronę... Mogłeś obrać życie spokojne a użyteczne, biegniesz na ogień z młodości zapałem... Bóg jeden wie, co cię czeka...
Ale dziecko moje! pomnij na świętą macierz, którą tak kochałeś, która cię tak kochała... nie zdradź ogniska, przy którém ogrzewała cię życie całe, tradycyi katolickich, polskich, naszych... Ludzie cię będą łudzić postępem kosmopolitycznym. Narody nie szczepią się jak jabłonie... naród każdy z łona swego prawdę swą wydać musi, pracą własną i boleścią.
Powiedziałem źle, jeden jest Bóg i prawda jedna i myśl jedna i dusza — ale ta prawda, jak się wyraża w tysiącu językach coraz innemi dźwiękami, tak w narodach tysiącu wyraża się pod inną coraz postacią...