Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie przyjdziesz już do mnie... ale znajdziesz mnie u siebie... gdy zatęsknisz... tam, gdzieś w kątku... chłopiątko biedne... Utnę włosy!
Lena miała warkocz przecudny, Sławek zakrzyknął ona się uśmiechnęła. — Tak mi dokucza!! rzekła, tak mi cięży!
— Ja nie pozwolę...
— No! to nie! nie... do zobaczenia!! Przyjdź tylko raz... dać mi wiedzieć, gdzie mam szukać ciebie.
— A teraz... idź!
Młyński poczuł rączek dwoje na swych ramionach, zdawały się go wypychać a przyciągały i trzymały, do jednéj z nich przyłożył usta i cały pomięszany... Odszedł...


Salon hrabinéj Drejssowéj wyglądał bardzo poważnie, był przyciemniony nieco, a wszystko co go zdobiło, nosiło na sobie cechę jakiéjś nieubłaganéj surowości sztywnéj i zimnéj. — Na ścianach było parę czarnych brzydkich obrazów z historyi biblijnéj i parę sztychów Ary-Schäffera prześlicznych w czarnych ramach... na stole nieco broszur francuskich. Monde, Univers, parę dzieł L. Venillot’a i różne cyrkularze do rozdawania... Godłami świętobliwemi ubrane były szafy rzeźbione, zajmujące część ściany i konsolki po rogach... Chłód przejmował, wchodząc do niego...