Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakby znużona i upokorzona tą rozmową, wojewodzina głowę spuściła i oczy; zadumała się, wyciągnęła rączkę Daliborskiemu i pozwoliła, jakby dla pociechy, okrywać pocałunkami...
Nazajutrz do dnia pięknéj pani już w mieście nie było.