Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc potrącił Gawłowską; widząc go zbliżającego się, wylękła Pepita schowała się w okno i osłoniła firanką. Wszystko to nic nie pomogło, ów pan Wicek wywróciwszy kilka krzeseł, odsunąwszy krosienka, z zuchwalstwem niepraktykowaném zbiżył się do okna, i choć Pepita krzyknęła, a Gawłowska go silnie za poły w tył zaczęła odciągać, pochwycił wpół broniące się dziewczę, podniósł jak piórko, i w czoło pocałował.
Widząc to ochmistrzyni wrzasnęła tak, że i na ulicy było słychać.
Napastnik postawił na ziemi napół omdlałe dziewczę i zwrócił się do ochmistrzyni.
— A czegoż się drzesz? — zawołał — już się stało! więcéj tego nie będzie... Żebym miał ztąd pójść na sucho, to nie mogło być!
Pepita, niewiadomo co się jéj stało, pochyliła się ku oknu, zsunęła na ziemię, zemdlała zupełnie. Gawłowska biegła ku niéj zrozpaczona, gdy pan Wicek zawróciwszy się jak pijany wysunął się nazad z pokoju.
W progu krzykiem zwabiony stał cały fraucymer dworku, który widząc uchodzącego napastnika, dopiero zrozumiał co się stało...
Trzeźwiono biédną Pepitę.
Gawłowska we łzach powtarzała ciągle:
— O Chryste Panie! jak się doktor dowié, to on tu nas wszystkich, począwszy od niego, pozabija!