Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krzyku, bez wrzawy, bez zatargów, idzie robota jak w zegarku! Co to za gospodarz! co to za ojciec dla ludzi!
— Stanisławie! oczarował cię czy co? cóż bo ty mówisz? Materacem cię, widzę, przekupił.
— Droga pani, gdybym i na bruku był u niego spał, toż samo by było; — co prawda to prawda...
— Dajże mi już z tem pokój! — zamknęła pani Żacka. Stary spojrzał na Justysię, która wdzięcznym wzrokiem zdawała mu się dziękować, i zamilkłszy, ze spuszczoną głową wyszedł powoli.
My wynijdźmy zajrzeć co się też dzieje na folwarku u państwa Boikowskich. W chwili gdy Bolesław odjeżdżał, pod niebytność gospodarza domu, zgromadzenie jednak było dosyć liczne. Samowar wcześnie kipiał w kominie, bo już się zabierano do herbaty; ekonomowa jednak nie ruszyła się nim zajmować sama, wyręczała ją służąca, dosyć niepoczesna, brzydka, bosa, ale ogromną chustką tak poobwiązywana, że jej szpetność i podrapania odzieży widać nie było. Sama pani siedziała z nóżkami na kanapie, z nieodstępną fajką w ustach, którą tylko co Motruna świeżo nałożyła i podała; bawiła się trzymając pieska na kolanach, jedną ręką sparta na poręczy, głowę przechyliwszy od niechcenia na dłoń dosyć małą i zręczną; w drugiej piastując długi cybuch pieprzowy.
Obok niej, u nóg raczej, siedział młody mężczyzna z wielkiemi rozstrzępionemi wąsami; był to pisarz asesora, niezmiernie dobrego tonu człowiek, co dowodziły łańcuszki któremi był obwieszony, pierścionki które nosił na palcach i szalik misternie tombakową szpilką zapięty. Wreszcie szerokie strzemiona szarawarów i buty z uciętemi nosami, nadawały mu cechę wytwor-