Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie przeczę, że to jest piękna dusza, charakter miły, ale...
— Otwarcie, proszę pani, otwarcie...
— Pozwalasz?
— Najmocniej proszę... jak najszczerzej, po przyjacielsku.
— Zważ więc, kochany Derewiański, zważ moje położenie matki, zważ potrzeby i powiedz czy mogę pomyśleć nawet o takim wyborze dla Justysi? Chłopiec młody, niedoświadczony, niegospodarz, poeta!... Znasz nasze interesa, potrzebę opieki, moje zdrowie; ja muszę szukać człowieka, któryby był czynny, wytrawny i zapewnił jej i mnie spokojność.
— Wiem doskonale czego pani potrzeba, i dlatego nie zawstydzę się z Bolesławem. Pani go widzę zna mało i sądzi powierzchownie; to człowiek gruntowny choć młody. Dla pani potrzeba właśnie zięcia z charakterem i sercem, któryby ją otoczył troskliwością, delikatnością, staraniem. Dał on dowody w obejściu z matką, jak umie czuć i spełniać obowiązki. Pani ktoś nieprzyjazny zapewne odmalował go marzycielem, poetą; takim on nie jest. Lubi książki, nie przeczę, ale dla nich nie opuszcza pracy jaką mu Bóg wyznaczył.
— Zdaje mi się, że sam się trochę mylisz, kochany sąsiedzie; zbyt cię oczarował.
— Nic a nic, jestem owszem surowym sędzią... Kluki sąsiadują z Międzyługami, łany nasze stykają się z sobą; wzorowe, powiadam pani, gospodarstwo.
Wdowa z uśmiechem niedowierzania potrząsnęła głową.
— Słowo uczciwe daję pani; jak moją Domicelkę kocham, że nic nie przesadzam.