Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pora objadowa! — zawołał wysiadając.
— I gospodarz i gospodyni kochanego gościa otwartemi rękoma i sercem witają! — odezwał się Bolek nadbiegając.
— A daruj! posądziłem, że poeta zabłąkał się gdzie w lasach, i porozumiawszy się z zakochanym, poszli sobie na przechadzkę, zapomniawszy o sąsiedzie.
— Kochany panie, na Boga, nie jestem poetą!
— No, o tem potem, a poczciwa i godna matka twoja?
— Zaraz, zaraz ci służyć będzie; ale znasz ją pan; chwili spróżnować nie może, poszła do swojego gospodarstwa.
— Jakże bo ty na to pozwalasz?
— Czyż mogę się jej sprzeciwić?
— Prawda i to! święta kobieta, ale musi być uparta... bo to ich rzecz.
— Zmiłuj się drogi panie, ona!!
— Wypsnęło mi się... przepraszam, ale widzisz, mając zawsze przed oczyma wzór poczciwości razem i uporu, moją kochaną Domicelkę, wszędzie już widzę ten upor...
— Gdzież pójdziemy, do mnie czy do mamy?
— Gdzie chcesz, ale jeśli jej nie ma, to do ciebie, i każesz mi dać wódki.
Wszedł i kozaczek, którego zaraz po śniadanie posłano; pan Derewiański tymczasem jak najpilniej się krzątał około swej łysiny, i mocno się zajął przed lusterkiem zburzoną architekturą swych włosów.
— No, a co u was słychać — spytał; — siejesz już hreczkę?
— O jeszcze wcześnie.
— Ej poeto! żeby potem nie było za późno.