Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O wszystkich państwo myślicie — odezwał się — tylko o mojej Domicelce nikt nie piśnie... No! no! już ja jej się sam zaprezentuję, jadąc po matkę pańską, bo i ona jakby jej kto z nienacka powiedział o mojem wiosennem polowaniu na wilki i lisy, gotowaby tu przylecieć i w pierwszym ferworze za niewczesną donkiszoterję, mogłaby mnie poczęstować szeroką dłonią... jak się patrzy... nosiłbym znak długo!... a jeszcze pocałowaćbym musiał za ten dowód troskliwości!
Po długiem dość oczekiwaniu, zjawił się wreszcie doktor przestraszony, z bincechem pod pachą, z chirurgiem, cyrulikiem i połową apteki. Był to nie młody już poczciwy syn Eskulapa i Hygei, mający tę tylko jedną wadę, że się sam bał każdej choroby i niezmiernie straszył swych pacjentów. Zresztą najzacniejszy człowiek, dobroczynny, łagodny, serdeczny, ale tchórz jakich mało. Można sobie wyobrazić, jakie na nim wrażenie zrobiły rany Bolka; bo go Stanisław (do niego wprzód zaszedł) odesłał zaraz opatrzyć wprzód swego ulubieńca.
— Mnie staremu nie wiele się należy, — rzekł powolnie — idźcie do Wilczka; ja mogę poczekać; nawyklejszy jestem do cierpienia.
Chwacki (tak się doktor nazywał), cały zaperzony wbiegł do pokoju, w którym na kanapie umieszczono Bolesława. Derewiański spotkał go na progu szepcąc mu po cichu: — Na miłość Boga! Eskulapie serca mego, Hipokratesie mej duszy, Gallienie moich myśli, nie wystraszaj mi Bolka!
— Ale dajże mi pan pokój! nie wstrzymuj mnie, tu potrzeba co najprędzej ratować.
Pospieszył do Bolesława, ale zaledwie oddalono panią Żackę, a on porozcinawszy odzienie, rany opatrzył na