Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Justysi poskoczył w tę stronę, gdzie jeszcze coś się zdawało zagrażać.
Wśród zmroku trudno było rozeznać człowieka, który twarz kryjąc, wyrywał się zapamiętale ludziom usiłującym go przytrzymać. Derewiański pochwycił go za kołnierz, ściągnął z konia, i gdy czapka spadła z głowy, poznano ekonoma z Zaborza, który z zaciętemi usty, klął na czem świat stał, Kalankę, żonę i siebie.
Derewiański kazał go związać i z innymi jeńcami zanieść do karczmy, gdzie ich wszystkich na gnoju tymczasowo umieszczono.
Omdlałą Justysię wniesiono ostrożnie do izby Juchima. Żyd w ciągu całej tej sprawy stał na progu wrót, ostrożny, nie mięszając się do niczego, ale ruchami i słowy mimowolnie pomagał panu Derewiańskiemu. Cała też ludność Zapadni, Zmora, Naścia, Sura, bachury i belfer nawet, na każdy wystrzał schylając głowy i wrzeszcząc: Aj waj! wlepiali się w okna i drzwi, przypatrując dziwnej scenie, która im się tak niespodzianie nasunęła na oczy. Juchim nie chciał sam nic robić, ale nogą tupał, klął i za pejsy się targał; dopiero gdy Boikowskiego wniesiono, oczy mu zabłysły, i założywszy w tył ręce, poszedł za nim powoli, nie mogąc wytrzymać, żeby trochę za swoje przy podanej zręczności mu nie oddał.
— Kłaniam panu! — rzekł, nachylając jarmułki — a wej! co to panu jest! To jest pewnie jakiś omyłek! Pan między rozbójnikami! między złodziejami jeszcze jak sobie chce; ale ze zbójcem... A wej!
Boikowski zgrzytał, ale milczał.
— Herst — mówił dalej nielitościwy żyd — co to