Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pana Lipskiego, to w inne strony, i listami też nas nawiedzano niemal codzień.
Przybywali także krewni, znajomi, interesowani o dzierżawy, zastawy, kapitały, gdyż księżna była w wielkich interesach i frymarkach nieustannych. Więc czasem potrzeba było wystąpić i występowano co się zowie, a potem znowu cichośmy żyli jak przedtem. W niedzielę zwykle grywała kapela w kościele, potem na pokojach lub w ogrodzie, zjeżdżali się sąsiedzi, obiad był na kilkadziesiąt osób, a wśród tygodnia po dwie, po trzy osoby przybywały niemal codziennie.
Jednego dnia wchodzi do mnie skarbnikowicz z rana i powiada:
— Otóż mamy gościa.
— No, to nie nowina, — rzekłem.
— Ale ba, takiegoś jeszcze nie widział, bo to z Siemiatycz książę Szujski.
Nie wiem czemu mnie tak tknęło, jakby kto nóż gorący w serce wbił. Jaki Szujski? — spytałem.
— A ojciec panny Barbary — rzekł chłodno.
— I cóż to za figura? — począłem zapytywać.
— Co chcesz, żebym ci gadał: zobaczysz odparł skarbnikowicz.
Z gawęd dowiedziałem się nieco więcej, bo go tam znali dobrze. Był to człowiek już