Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu było potrzeba, zgadywała cudownie, czy jéj dla siebie, czy dla kogo potrzebował, i co mu było. Babieniem się też parała, a ludzie utrzymywali, iż do dzieci takie szczęście miała, że któremu ona pierwszą kąpiel przyrządziła, pewnie żyw i zdrów miał być.
Wdowa różnemi czasy sama do niéj chadzać musiała, bo Czechna do dworu nie bardzo lubiła iść, aby jéj tam nie widywano. Znała więc drogę do dworku, a teraz stracił ją tak pędził, że wprost pominąwszy tylko wojsko wciągające do miasta, przez ogrody i ciasne zaułki, poleciała do niéj. Na przedmieściach podtenczas pusto było, bo lud wszystek się zbiegał, gdzie tłum widział. Gdy zdyszana, blada, w sukni obłoconéj, rozpuszczonéj na pół obnażona przybiegła Dorota do Czechny, zastała ją samą jedną w progu, przysłuchującą się oddalonemu gwarowi. Nie widać po niéj było trwogi ni pomięszania. Zobaczywszy wdowę, namarszczyła się i w chude, pomarszczone ręce plasnęła.
— Na Boga miłego, Czechno, matko ty moja, ratuj! — zawołała Dorota. — Bracia mnie pochwycą, jam zginiona.
Nic nie mówiąc, głową wahając, Czechna ją do izby wprowadziła.
— Czy ty im teraz w głowie? — odezwała się (bo wszystkim ty mówiła). — Nierychło mieć będą czas gonić za tobą!