Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Idźcie na zamek do biskupa — dodał Serb — abyście ocalili się, póki czas. Czekamy tylko na przybycie księcia, potem szturm przypuścimy i noga nie ujdzie... Niech żywotów swych bronią...
Żołnierz rozsierdzony sukni nie patrzy.
Scholastyk nie miał ochoty posługiwać Mieszkowi, namyślał się jednak, nie wiedząc, czy wiadomość na nieszczęście prawdziwą nie była.
— Jakiż dowód śmierci księcia Kaźmierza? — spytał.
— Posły były z obozu — krzyknął Kietlicz...
— Dajcież mi ich, abym z sobą na zamek poprowadził — rzekł scholastyk — naówczas pójdę.
Serb naprzód łajać i huczeć począł na zuchwalstwo polskie, potém złagodniał i prosił, wreście scholastyk zgodził się do biskupa udać. Wziąwszy kleryka z sobą i na wierzch sukni białą komżę włożywszy, aby żołdactwo duchownego w nim znało, z przewodem od Kietlicza, poszedł scholastyk na zamek. Nierychło mu wrota otworzono, poznawszy go, bo się obawiano zdrady. Dopiero gdy się straże Kietliczowe oddaliły, furtę trochę przemknięto i wpuszczono ks. Lamberta z klerykiem. Straż, która z nim przybyła, pozostała oczekując powrotu.
Na zamku znalazł scholastyk lud w gotowości, rozstawiony po wałach do koła, bo się lękano, aby z któréjkolwiek słabszéj strony nie kuszono