Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

parła Jagna. — Wisła ta broni mnie od Mieszka, a Hreczyn przy pomocy Bożéj dostanie się tu gdy lody przejdą. Na ucieczkę czasu mam dosyć, gdy zamek brać zechcą a w mieście zawre! Nie boję się.
Ze spokojną twarzą, ale brwią ściśniętą wysłuchała Jagna resztę powieści.
— Nie byłoby tego, — rzekła — gdyby nie ziemian zdrada, gdyby nie Doroty bracia i to brudne ich gniazdo! Pociechę tylko mam że gdy Kraków wezmą i siostrę zabiorą, a na wieżę posadzą!
Błysły oczy jéj gniewem i zemstą, lecz płomyk ten prędko zagasnął. Posmutniała.
— Co mi ona? — szepnęła. — Pana mi już nie odbierze! Nie!
Stach patrzał na nią żałośnie, uśmiechnęła mu się.
— Bóg ci zapłać — rzekła żegnając. — Nas dwoje tylko jest cośmy mu wierni!