Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kawsi biegli ku bramom, bojaźliwsi uchodzili do lochów i szop, w ogrody.
Warsz wybiegłszy z domu opadnięty natychmiast, zarzucony pytaniami, groźbami, nie odpowiadał na nie, wyrywał się jakby już tylko myślał o własném ocaleniu. Chwytano go za suknie, szarpano odzież na nim Nie wiedział dokąd się skryć, czując tylko że najgorzéj było w domu pozostać. W niepewności co czynić miał, wolał nic nie robić i skryć się. Jako schronienie jedyne dwór Juchima na myśl mu przychodził.
Wyrwawszy się gwałtem z rąk tych co się od niego domagali aby ich bronił i radził im, Warsz małemi uliczkami zbiegi pod dwór żyda. Tu pusto było. Bił we wrota co sił stało, długo odpowiadało mu milczenie tylko.
Wreście zasuwa w furcie się otwarła i blada twarz Juchima ukazała za nią.
— Idź! ty, człowiecze złéj godziny! — zawołał gniewnie żyd. — Czego ty chcesz odemnie? Ja cie znać nie chcę? Jam ci nie winien nic.
— Wpuść! na Boga, zlituj się.
— U mnie miejsca nie ma — nie chcę, nie przyjmę! Na moją starą głowę nieszczęścia ściągać nie będę! Idź! idź, tu dla ciebie miejsca niema!
I zasuwa w oknie zamknęła się tak silnie iż furta zadrżała. Warsz pozostał sam ze swą rozpaczą.