Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No tak! z Murawca, od prezesa — pan pamięta — stangret Hrehor Śniatucha.
— O! o! bracie — rzekł pisarz — ja mam pamięć lepszą od ciebie.
Śniatucha śmiał się — na ten raz wolałby był może, ażeby nie koniecznie wszystko pamiętał.
— Cóż panoczek tu między tymi lachami robi — tyle mil od domu?? spytał woźnica.
— Ja — ja tu jadę do — do krewnych — bąknął po namyśle Małejko — a wy?
— A my tu z panem przyjechali.
— Jak to? z panienką chyba?
— O! nie, kiedy już nasza panna tutaj, a prezes dopiero trzeci dzień jak przybył.
— Prezes tu jest? spytał Małejko obojętnie — proszę? I cóż to go tu tak daleko przypędziło?
— Hm? Czy to mnie pańskie myśli albo interesa wiedzieć? mruknął Śniatucha — gadają, że zanudził po córce.
— I na długo wy tutaj?
— Nie wiem, może i zimować będziemy; choć mnie po żonce tęskno — a no — pan każe — sługa musi.
Małejko kazał podać wódki, sam się jej nawet napił i rozpytywał dalej powoli, kiedy przybyli, z kim i t. p.
Śniatucha nie mógł tak bardzo dokładnie odpowiedzieć na wszystkie pytania.
Trwała jednak rozmowa dobre pół godziny. Małejko się namyślał, ważył, czuprynę męczył, a gdy już Śniatucha miał odchodzić, odezwał się do niego.
— Ja tu nie długo zabawię — powracam na Wołyń, jakby stary pan może miał co do rozkazania, do domu...