Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

własna. Twarz jego pobladła od gwałtownego uczucia, usta się zatrzęsły. Pani Babińska spojrzała na niego w tej chwili i przelękła się. Gniew ją opuścił, trwoga o jedyne dziecko kazała o wszystkiem zapomnieć — rzuciła się ku niemu, chwyciła go oburącz za szyję.
— Co ci jest! Martynku — co ci jest! poczęła wołać rozpaczliwym głosem, a to wszystko z przyczyny tej niegodziwej, przewrotnej hipokrytki. Przeklęta godzina i dzień kiedym ją wzięła do mojego domu.
Jednak korzystając z tego usposobienia, upadł na kolana.
— Moja mamo najdroższa! błagam, proszę, zaklinam, daj mi słowo, że jej nic nie powiesz, ona nic nigdy nie zawiniła. A! gdybyś wiedziała...
Wejrzenie matki zdawało się wyzywać syna do wyznań.
— Lusia nielitościwą była dla mnie, na to jedno mógłbym narzekać. Prawda, zawiniłem żem na nią podniósł oczy, nie powinienem był poddawać się uczuciu które we mnie wzbudziła — ale na cóż tę śliczną twarz, te oczy pełne tajemnic postawiliście przedemną, młodym i niedoświadczonym? dlaczego lata długie dozwalaliście się mi poić tą zakazaną trucizną? Ona niewinna, ona nigdy nie podsycała wrażenia, ona mnie odpychała prawie ze wzgardą. Przysięgam ci na to, matko droga.
Pani Babińska znacznie była ostygła.
— No, siadaj, uspokój się, dziecko jesteś, rzekła, świata i ludzi nie znasz. Jeżeli kto tu winien, masz słuszność, to ja, ja tylko, po co mi było brać tę