Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/391

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nian miał tylko zręczność przekonać się na jak świetnej stopie dom był utrzymywany... widział nowe liberye, świetną stołu zastawę i wszystkie wspaniałe przybory, któreby książęcemu domowi wstydu nie uczyniły.
Rano jeszcze było, gdy na Franciszkańskiej ulicy zjawił się Mieczysław. Przybyli bowiem po północy, o czem Martynianowi znać nie dano. Orchowska we drzwiach wychowańcowi aż do nóg przypadła, wlepiając w niego oczy ciekawe a osłabłe. Pociągnęła go potem do okna, ażeby mu się lepiej przypatrzeć. Mieczysław zmienił się, zdawało się że utył, ale był jakby nalany i blady, ogień jego oczów wygasł, świeżość młodzieńcza przekwitła, czoło miał pofałdowane, cerę chorobliwie wydelikaconą i białą, woskową. Dwa miesiące klimatu do którego nie nawykł, zapewne tak na naturę północną podziałać musiały. Uściskał staruszkę serdecznie, obejrzał się po izdebce smutnie, tęskno... wydało mu się może dziwnie że tu z siostrą żyć mogli.
Nawet po strojuby go Orchowska nie była poznała; dawniej nosił się bardzo skromnie, teraz suknie miał wyszukanym krojem, eleganckie, ogromną szpilkę turkusową w chustce, dewizki jakieś kosztowne, pełno pierścieni na palcach... Przykro się starej zrobiło, która sobie w duchu rzekła: — Żeby on to sobie był sam zapracował, a to wszystko z jej łaski.
Mieczysław począł się dopytywać o Lusię, staruszka mu niewiele powiedzieć mogła, niebardzo zasmucić go chciała — ale też nie skłamała nic.
— Kobiecina mało się na świat pokazuje, rzekła — a to czasem do kościoła — a jeszcze tu licho Mar-