Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jeden poczciwy Martynian niektóre ustępy umiał już na pamięć — i nie dziw — nie miał bowiem nic lepszego do czynienia. Słuchał Paczoskiego albo po ulicach się błąkał, czekając czy los szczęśliwy nie dozwoli mu gdzie spotkać Ludwiki. — Chodził on i pod jej oknami, ale te zawsze były zamknięte i nikt z nich, oprócz jednej mocno ospowatej służącej, nie wyglądał. — Biedny poczciwy Martynian, wierny uczuciu swemu, zachodził też do Orchowskiej, ale ta choć rozmawiała z nim chętnie, objaśnić go nie chciała. Wpadł tedy na szczęśliwy pomysł śledzenia dokąd ona chodzi na nabożeństwo, będąc pewien że tak samo pragnie widzenia Lusi — zrazu znajdował ją u franciszkanów zawsze, aż jednego dnia poszła do ś. Jana. On za nią... Na mszy tej rannej bywała Ludwika ze służącą. Martynian ani śmiał zbliżyć się do niej — zdaleka tylko wpatrywał się w bladą twarzyczkę, uszczęśliwiony że nareszcie wiedzieć będzie gdzie jej szukać. — Ludwika, wychodząc, dopiero rzuciwszy okiem po kościele przypadkiem postrzegła kuzyna, zbladła bardzo i śpiesznie, jakby się lękała aby się do niej zbliżył, wybiegła z kościoła. Dawno już Martynian nie był tak szczęśliwy! to też u drzwi obfitą ubogich obdarzył jałmużną i doczekawszy się Orchowskiej, pozdrowił ją wesoło.
— Widzi pani Orchowska, rzekł, że kto szuka ten znajduje.
— Tak! tak, przerwała stara, kto szuka biedy, ten ją znajdzie... Ruszyła ramionami. Żebyś sobie sam tylko biedy szukał, nicbym nie mówiła — ale i tej nieszczęśliwej gotóweś przyczynić kłopotu. — Mąż za-