Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jestem zupełnie wolny! zawołał Varius, praktyki się wyrzekłem, redakcyą encyklopedyi medycznej odstąpiłem komu innemu... nie robię nic...
Pomimo najusilniejszych starań, z Lusi wyrazu prawie dobyć nie było podobna... Doktór poprosił ją, ażeby spróbowała fortepianu, wstała sztywnie, poszła, otworzyła go, usiadła grać, zagrała. Spytała, czy ma grać jeszcze... i wstała, wracając jak automat na miejsce, które zajmowała. Było coś przerażającego w tej niemej, bladej postaci, nie skarżącej się mimo bólu, nie otwierającej swej duszy, tłumiącej nawet wyraz swojego wzroku, aby tajemnicy nie wydał.
Mieczysław bawił jak mógł najdłużej, używał najrozmaitszych środków, aby módz przemówić po cichu i otrzymać jakąś odpowiedź, nie udało mu się to i musiał pożegnać siostrę, a wyjść przeprowadzony aż na wschody przez Variusa, wynosząc ztąd najboleśniejsze wrażenie.
Pocieszało go jedno, były to początki, był to prolog, był to wstęp jeszcze... walka się nie rozpoczęła, walka serc i uczuć... Któż wie? Lusia z niej mogła wyjść jeszcze zwycięzko... Czas mógł zmienić ten stosunek... Dziś jednak był to widok niewypowiedzianego smutku i goryczy...
Korzystając z chwili wolnej, pobiegł jeszcze na Franciszkańską ulicę pomówić z Orchowską, a że godzina przechodziła, śpiesznie wrócił do Serafiny, oczekującej już z pewną niecierpliwością...
Na zapytanie o Lusię, Mieczysław odpowiedział westchnieniem milczącem.
Serafina nie pytała go już więcej.