Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wej młodości, która moją starość ozłoci... Zmiłuj się, nie mówmy o tem.
— Błagam cię, mówmy — przerwał Mieczyław, pozwól mi być czem miałem zostać...
— Ale ja nie mogę przecież być panią doktorową... zawołała z oburzeniem Serafina — ja należę do świata, z którym zerwać nie mogę! Ty także do niego należysz urodzeniem, sieroctwo zmusiło cię w innym szukać chwilowego przytułku... Możesz że mi odmówić tej małej ofiary miłości własnej... z obawy aby tam ktoś nie powiedział, że jesteś na łasce mojej?... Ale ja ci oddaję majątek zaraz...
— Mogłem przyjąć ofiarę ręki i serca twego, rzekł Mieczysław, lecz tego rodzaju darów — nigdy!
Powiedział to z takim wyrazem stanowczym, że Serafina brew zmarszczyła... i stanęła chmurna przed nim, jakby wahając się co odpowiedzieć.
— Otóż pięknieśmy rozpoczęli życie nasze wspólne — westchnęła smutnie — od sporu i nieporozumienia. Zmiłuj się, Mieczysławie, mnie się zdaje, że gdy lepiej poznamy, zgodzimy się łatwiej, nie mówmy o tem dziś — myślmy o szczęściu we dwoje...
— Droga Serafino — lecz to szczęście wymaga, abyśmy przed sobą tajemnic i różnych przekonań nie mieli, porozumiejmy się naprzód...
— Jakto, naprzód? czyżby to miało być z twojej strony warunkiem? przerwała nieco obrażona...
Mieczysław spuścił czoło ku ziemi — nie umiał zrazu odpowiedzieć.
— Ja, rzekł, warunków nie stawiam, ja proszę, i pierwszej mej prośbie odmawiasz...
Znowu twarz Serafiny schmurzyła się — lecz