Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czał ponury, dłoń podał Mieczysławowi i nie puszczał go od siebie. Po chwili milczenia rzekł cicho:
— Stało się — stało się, ale wy się mnie nie zaprzecie, ja was kocham, ja was potrzebuję. Ludwikę widzieć mi wolno... któż mi tego może zabronić? zdaleka! A z tobą czasem o niej pomówić — nieprawdaż.
— Bądź spokojny, bądź tylko spokojny, dlaczegóż byśmy się siebie wyrzekać mieli.
— Ja pojadę, matka ozdrowieje, powrócę, bo ja tu muszę być bliżej was...
Na te słowa — matka ozdrowieje — Paczoski którego, Martynian nie mógł widzieć, dał Mieczysławowi znak przeczący.
Przestraszony nim, wyszedł Mieczysław z pedagogiem do drugiego pokoju.
— Pani Babińska niebezpiecznie chora? — zapytał.
— Zdaje się że my jej już nie zastaniemy, szepnął ledwie dosłyszanym głosem Paczoski — dlatego muszę napędzać Martyniana. Doktór mówił że nie przebędzie kryzys; osłabiona, gryzie się, niepokoi, i to jej chorobę zwiększa.
Wrócili po cichej rozmowie do łóżka chorego, który dźwigał się już, uskarżając na ból głowy. Szczęściem od wczora żaden symptom nie wskazywał ażeby mózg był wstrząśniętym, podróż więc choć trudna, możliwą jeszcze była. Młody doktór opatrzył ranę na nowo, kość nie została nadwerężona, skóra tylko rozbita, potrzebowała jeśli nie zszycia, to umiejętnego przywrócenia na miejsce, tak aby blizna była jaknajmniejsza.