Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Milczał Mieczysław, słuchając.
— A jednak — rzekł — ten człowiek... ten człowiek był dla mnie dobroczyńcą.
— Przez rachubę — dodał Ufert, bardzo wierzę, ani mnie to dziwi.
To rzekłszy strząsnął, rękami i wzdrygnął się.
— Widzisz pan, kończył — jestem ubogim człowiekiem, żyję z pracy, często suchym prawie chleba kawałkiem, a jednak nie zbliżyłbym się do niego za wszystkie jego skarby, brudny jest! Brat ci to mój, ale mi wstyd przyznać się do niego!
— Szanowny panie — przerwał Mieczysław, mnie się to wszystko w głowie pomieścić nie może. Masz urazę jakąś w sercu i ta chyba mówi mimowoli twej, przez usta.
Ufert wlepił oczy w młodzieńca. — Mogłoby to być ale nie jest. Za młodych lat, gdy go mniej znałem, kilka razy udałem się do niego o pomoc — to prawda, odmówił mi — wyznaję, lecz mnie to nie odepchnęło. Byłbym mu bratem, gdyby wart mieć brata, ale on nigdy rodziny mieć nie może, bo serce ma zamknięte i wyschłe. Takim był dla starej matki, jak dla nas wszystkich. Niech mu Bóg nie pamięta. Ja urazy nie mam, ale się nim brzydzę, jak brudem.
Mieczysław wstał, gdyż nie wiedział co odpowiedzieć, a ten jaskrawy obraz, tak prostodusznie opowiedziany, boleśnie wpił mu się w duszę — chciał pożegnać Uferta.
— Czekaj pan — zawołał gospodarz, nie śpiesz, pomówimy. Jesteście ubodzy?
— Jesteśmy sieroty i ubodzy — mówił Mieczy-