Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


W Rowinie wyglądano powrotu Mieczysława co dzień, co godzina, niecierpliwiąc się tą zwłoką. Parę razy wszyscy wieczorem wychodzili na spotkanie, czekano z kolacyą. Serafina na każdy turkot zrywała się niespokojna i rumieniła w sposób kompromitujący. Wreszcie jednego razu ubierając się, Lusia postrzegła powóz, poznała go i na most wybiegła, witać pierwsza brata.
Woźnica stanął. Zbliżyła się i cofnęła przerażona... Mieczysław na poduszkach leżał nieprzytomny, prawie z gorączką, z oczyma osłupiałemi.
— Co się stało? — krzyknęła, ręce łamiąc.
— Wyjechał pan chory z miasta, ale chciał koniecznie pośpieszyć, jechaliśmy całą noc... ciągle mówił że będzie mu lepiej, ale było gorzej a gorzej... i nareszcie, choć takiego słabego, musieliśmy dowieść.
Przerażona Lusia wskoczyła do powozu. Mieczysław poznał ją, uśmiechnął się, podał rękę i odezwał słabym głosem.
— Proszę cię... gdzieś położyć mnie kaźcie, to minie, to nic... to tak...