Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sieroce dole.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, chyba Bóg — odparł, wychodząc spiesznie Mieczysław — bo on tylko mógł to wyschłe serce do życia i szlachetnego uczucia rozbudzić. — Do zobaczenia.
Mieczysław wybiegł, a Lusia padła, zanosząc się od płaczu... Ale wprędcę łzy mimowolne poskromiła i otarła, ofiara była spełnioną... należało ją dokonać z rezygnacyą i pokorą...
Pani Serafina, która nadeszła wkrótce, poznała jednak po zaczerwienionych oczach, że Lusia płakała... a nie potrafiła się od niej dowiedzieć nic więcej nad to, że Mieczysława pokrzywdzono w egzaminach, że przebyli straszną chwilę, ale Varius się opamiętał i wszystko już było szczęśliwie załatwione.
Przyjaciółka uściskała ją, dopytając czule o Mieczysława, którego los zdawał się ją gorąco obchodzić... Przesiedziały tak parę godzin, aż dopóki on sam nie powrócił promieniejący i szczęśliwy.
— Wszystko skończone jak najpomyślniej, rzekł — nie poznaliśmy się na profesorze, jest to najzacniejszy z ludzi. — Zbłądzić może każdy, ale tak szlachetnie błąd naprawić umie tylko prawdziwie wyższy człowiek.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.