Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wcale dla swej sadyby, w której najszczęśliwsze lata życia przepędził.
Skutkiem przedłużonej gawędy tej było, iż przez ks. Zarębę nakazał Sędzia co najprędzej oczyszczać około domu, i zapowiedział powrót rychły.
Dzień jeszcze spędzili państwo Julianowstwo i Sabina w Warszawie, po czem wszyscy się rozjeżdżać zaczęli. Stary Porkowski ze swojej strony w rozmowie na cztery oczy z Sędzią, wyśmiał tak zbytki miejskie, a tak różowo wystawił prostotę życia na wsi, iż w Szelawskim obudził tęsknotę.
— Wracaj bo panie Janie do nas, rzekł. Oni cię tu na mieszczucha chcą przekabacić, a tyle tylko, że ci życia skrócą. Powietrze złe, woda niedobra, życie sztuczne.. Niech sobie żyją tu ci, co się porodzili — to nie dla nas!
Uściskali się.
— Daleko właściwiej jest, aby dzieci do was jeździły, niż wy do nich — ciągnął dalej Porkowski. Na łasce ich żyć nie zdrowo, i wywrócony to jest rzeczy porządek. Oduczają się nas szanować, a w końcu sobie przykrzą. Najpoczciwsze dzieci popsuć się w ten sposób mogą.
Szelawski począł swoje wychwalać, wynosząc to, jak się rządzić umieli, jak do nich byli przywiązani, jak Bogu dziękował za to błogosławieństwo nad rodziną.
Sędzina cieszyła się czem innem.. Wprawdzie na wydanie Justysi i postanowienie o jej losie było