Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale tak pewném siebie, iż gospodyni umilkła. Wiedziała, że z hrabiną ani sporu prowadzić, ani miéć nadziei przekonania jéj nie było podobna.
Reszta zebranego w salonie towarzystwa oczekiwać się tylko zdawała, na wyśliźnięcie się księcia, (który wkrótce potém zniknął,) by chórem zgodnym zanucić hymn na jego pochwałę.
Nawet uszczypliwa staruszka z podwiązaną brodą odezwała się sybilijnym głosem:
Ten ma wielką przyszłość przed sobą! za to zaręczyć wam mogę.






Było to na wyścigach. Dzień wyjątkowo trafił się tak piękny, iż zamiast strumieni deszczu, które zwykle obléwają zwyciężonych i zwycięzców, tym razem od pyłu oddychać nie było można. Konie i jeźdźcy się pocili. Na trybunie zasiadł areopag przejęty niezmierną ważnością posłannictwa swojego. Przed sędziami stały srébrne puhary, misternie oprawne spicruty i przeznaczone dla zwycięzców nagrody. Sportsmani nasi w jak najbardziéj angielskich strojach, z powagą synów Wielkiéj Brytanii, krzątali się około niesłychanéj wagi zadania, chcieli, by wyścigi nasze nie ustępowały angielskim i paryzkim.
Jeden szczególniéj młodzieniec w aksamitnéj dżokejskiéj czapeczce, w butach długich z ostrogami, w czarnym rajtroczku z batystową chu-