Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rażały całą czułość na jaką po wielkim jéj szafuuku zdobyć się jeszcze mogły.
Hrabina jakby gotując się na przyjęcie przyjaciela strojną była wytwornie, a choć ani godzina dnia, ani miejsce nie usprawiedliwiało toalety, ubraną była do gorsu i białe ramiona urągające się latom niczém nie przykryte, dodawały jéj pożyczanéj młodości. Niewątpiła bynajmniéj o zakochaniu adoratora, który wzdychał niekiedy pożerając te wdzięki obfite i dojrzałe, okiem chciwém i miłosném...
Hrabina zwykle mówiła mało... lecz ze starannym wyrazów doborem i przesadą miluchną, która przy jéj wieku brzmiała dziwnie dosyć i nieco śmiesznie... W téj chwili milczeli oboje zatopieni we wzajemnéj kontemplacyi...
— Mówże te nowiny twoje! szepnęła wzdychając ku Lubiczowi matrona; ciekawam...
— Są bardzo dobre, cicho szepnął kawaler... zdaje się, że syn hrabinéj potrafił pozyskać serce panny Hanny... która zerwała z Sylwanem... To go odciągnie od téj aktorki i wprowadzi na drogę innego życia...
— A! tak radabym go widziéć szczęśliwym i niezazdroszczącym mi też téj odrobiny szczęścia... którego się spodziewam od was... przerwała hrabina. Dziecko drogie trochę o serce moje było zazdrosném... ale miłość dla ciebie nie ujmie macierzyńskiéj, a mam nadzieję, że i ty dlań ze mną ją po-