Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zania do Hanny, zdawało się to trochę niebezpieczną próbą.
Sylwan się uśmiechnął.
— Nikt jéj pewnie mocniéj nie kocha nademnie, dodała siostra — ani mocniéj w nią wierzy, ale — doprawdy trwoga mnie brała widząc jak w końcu wieczora byli z sobą poufale, jak rozmowa ich zajmowała tak, że w koło nie słyszeli nikogo... Hanna, czegom nigdy od dawna nie widziała — śmiała się — Herman spoważniał.
— A to dobrze, że się rozerwała! spokojnie odezwał się Sylwan... zmiłuj się — nie trwóż! gdyby Hanna miała być tak wrażliwą i zmienną, nie byłaby tą Hanną którą ja kocham...
Śmiejąc się dokończył rozmowy Sylwan, a że tego dnia miał wiele do czynienia w domu, oczekiwał na Hermana u siebie, sądząc, że mu przyjdzie coś o tym wieczorze powiedzieć. Herman nie przyszedł.
Wieczorem przysłała Viola prosić Sylwana. Tego dnia teatru nie było, przedstawienie Romea zbliżało się, Szerszeń z wielką powagą opowiadał, iż chciała się go jeszcze o rolę poradzić! Sylwan zawahał się nieco, poszedł...
Zastał ją w istocie przy lampce nad książką i całą na pozór zatopioną w niéj, nie wiedząc o tém, że dopiero kroki jego posłyszawszy na wschodach, zajęła to miejsce i przybrała postawę. Biednemu dziewczęciu zatęskniło się... płakała, walczyła i posyłała Szerszenia. Chciała go widzieć choć chwilę — choć