Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sylwan zdrętwiał słysząc to, popatrzył na siostrę, domyślił się, zrozumiał wszystko i ręce załamał.
— Kobieto, odezwał się ze smutkiem i powagą — czyżeś się zastanowiła nad tém coś popełniła z największą nierozwagą i pośpiechem, nieradząc się nikogo... pewny jestem, bez przywiązania nawet... Człowiek stary, słaby, bez charakteru... który ani cię ocenić, ani pojąć nie potrafi! To samobójstwo...
— Czekaj, surowy sędzio, zobacz moją metrykę, przerwała Lelia — jestem starszą od ciebie, mam już dwa siwe włosy... jutro dostanę marszczków, i sama jestem na świecie.
— Wolałbym byś sama żyła, niż z takim poczciwcem, którego karmić tylko będziesz musiała.
— Nauczę go kabały kłaść, rozśmiała się Lelia. Ale mówiąc to łzy miała w oczach.
— Rzecz to zbyt poważna, ażeby ją można w żart obrócić — odezwał się Sylwan... na mnie czyni to wrażenie bolesne, czuję w tém — ofiarę...
— O bardzo się mylisz — gorąco zaprzeczyła Lelia — mylisz się — zrobiłam to przez egoizm, dla siebie, przez rachubę... Jeśli wypadkiem skorzystać z tego potrafię dla ciebie mój Sylwanie, myliłbyś się, powtarzam ci, gdybyś mi przypisywał cele, których nie miałam... Zresztą — on mi się oświadczył...
— Kiedy? jak?
— Sam przyszedł do mnie! wczoraj!
Sylwan patrzył na nią, rumieniła się kłamiąc i płakała...