Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potrzeba — rozumiem! nie godzi się, by i panna się zmarnowała i majątek w złe poszedł ręce.
— Mądréj głowie, dość na słowie — otóż to jest dodał Kuczaba. Cóż za człowiek właściwie ten twój pan Aleksander, my go tu mało znamy.
— Ale najpoczciwsze stworzenie jakie sobie wyobrazić możecie! Nie święty, nie anioł, nie każdemu nim być dano — lecz człowiek prawych zasad, szlachcic całą gębą...
— A głowa? spytał Paprzyca.
— No, głowa? głowa! odezwał się Dołęga — głowa nie jest zbyt silnie uorganizowaną — ale człek nie głupi... Lubi zjeść dobrze i wypić smaczno, zagrać trochę... a... choć łysy, jeszcze się i poumizgać... Jeśli chcecie to są jego wady.
— Ludzkie rzeczy! szepnął ktoś z boku... ale nie demokrata, nie żaden marzyciel, nie radykał.
Dołęga się rozśmiał.
— A! nie! zawołał, brzydzi się tém jak wszyscy ludzie uczciwi — w duchu konserwatysta...
— A babka, Starościna spytał Ostoja.
— Osoba pobożna, dobroczynna... spokojna, do wnuczki przywiązana.
— Kto ma wpłw na nią lub miéć może.
Zamyślił się Dołęga.
— Ktoś poważniejszy z duchowieństwa rzekł, hierarchię społeczną szanuje bardzo...
— A panna? dokończył Paprzyca.
Na to pytanie długo odpowiedzi nie było, namy-