Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ślicznego jednego poranku właśnie kawiarnia na dole w oficynie, w której gospodarował Brodowski w białym fartuchu, miała się otworzyć dla gości, i widać było z oficyn, ze dworków, z parku ściągające się męskie towarzystwo.
Niektórzy nieśli z sobą długie cybuchy, z których po kawie lub czekoladzie palić było zwyczajem; dla innych przygotowane stały fajki w samej kawiarni.
Pp. Fribes i Pokutyński już wcześniej od innych przyszedłszy, bo tu każdy gdy chciał, na swoje śniadanie przybywał, popijali kawę, dziwiąc się, że dotąd byli sami.
— Dziś bo jakoś wszyscy zaspali, — mówił szambelan — prawda, że wczoraj faraon za długo ich zatrzymał.
— Książę podobno znowu zdebankował Francuza, — odezwał się Fribes — a dobrze mu tak, niech się nie porywa...
— Nasz książę bo ma nadzwyczajne szczęście i to we wszystkiem — odezwał się Pokutyński, który fajkę nakładał z osobliwszem staraniem, a Zamor mu już do niej węgiel żarzący trzymał wpogotowiu.
— I przysłowie kłamie, gdy o niego chodzi, — rozśmiał się Fribes — postawu Va-Banque, prawie zawsze zagarnie, spojrzy na kobietę, niema takiej, któraby mu się oparła i choć serca nie dała.
Szambelan się obejrzał dookoła.
— Pewnie nikt tak księcia nie kocha, jak ja, — rzekł — ale ta historja szambelanówny, choć on niewiele winien, zawsze mi się nie podoba...
— Zmiłuj się! — zawołał Fribes — on nie winien nic! a nic!
— No, tak! ale z początku, — rzekł Pokutyński — książę nieopatrznie dał jej poznać, że mu się podobała. W główce się biednej zawróciło! Odbolała to srodze!
Cmoknął szambelan z fajki, która zgaśnięciem groziła.
— Dajmy już temu pokój! — odezwał się Fribes. — Kto tam wie, ile zawinił książę, a i on też bolał i boleje!