Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zkądżebym ja miał czego się dowiedzieć? plotek nie zbieram, z ludźmi nie gadam, a od kamienicy mojej rzadko odchodzę...
— I nie wiesz wasan żem miejsce porzuciła...
— Nic! dalipan nic...
— I co się u Syksta stało?
— A cóż się stało...
— To już chyba wszystkoby opowiadać potrzeba... a! ale to długa historya...
— Niechno panna mówi, rzekł Dyngusowicz... boć to po starej znajomości, dla mnie nieobojętne rzeczy... Kapitan Sykst pewnie co zbroił... to pół-waryata.
— To cały waryat, zawołała Kunusia... i poczęła od A do Z opowiadać całą historyą swoję, Jadzi i majora. Dyngusowicz wąsa kręcił i uważnie słuchał, niekiedy wyrywały mu się niezbyt parlamentarne wyrażenia — psia wiaro! bestya! kroćset... i t. p. Stosował je, jak się zdawało do majora Dubiszewskiego. Gdy Kunusia skończyła, Dyngusowicz poprawił czapki...
— Wieszże panna co... ja majora dobrze znam, ja jego historyę wiem doskonale... i kto wie czybym na niego nie znalazł pewnego sposobu... ale... póki nie dośledzę do dna, nic nie powiem.
Kunusi aż oczy zaświeciły.
— Ojcze mój! dobrodzieju! byłbyś mi zbawcą.. mów... co masz.
— Nic; nic, nic... nie mam nic, rzekł nadąsany Dyngusowicz... ot, zaraz po swojemu, gorączka! mów dobrodziej! zbawca, a tu palca niema w co obwinąć.