Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać, stara sługa cofnęła się, schował je więc nazad do kieszeni...
— No, powiedzcież przecież, kiedy was proszę i kiedyście już poczęli...
— Toć nie żadna tajemnica... poczęła Kunegunda, zabierając się do otworzenia bramy, nasz poczciwy pan Sykst, na te swoje fantazye wszystko co miał utracił, ostatkami goni, gdzie może grosza łapie a wszystko to idzie na te łomy i starzyzny... Pocznie on i z was ciągnąć, to nie wytrzymacie...
Major się uśmiechnął, przestąpił próg i znikł.
— Ale ba! zawołał w duchu — albom to ja taki głupi, jak się starej zdaje! nie będę ciągnął długo romansu, do ożenienia Sykst mi wiele wychwycić nie może, a po ślubie! ho! ho! wezmę ja go w taką kuratelę, że grosza nie zobaczy... Nie dam mu ani siebie, ani Jadzi, ani mnie zniszczyć.
Mrok i prędkie wyjście majora nie dozwoliło Kunusi obrachować, czy słowa jej uczyniły jakie wrażenie, była jednak pewna, że bez skutku nie przejdą...
Myliła się biedna, stara namiętność i marzenia są najupartszemi w świecie, utrzymują się sofizmatami, żywią kłamstwem, łudzą same siebie; major wytłumaczył sobie, że pobożność Jadwisi była bardzo cenną w życiu i że zubożenie Syksta, łatwiejszym go do przystania na wszystko uczynić miało.
— Wezmę starego w ten sposób najłatwiej, rzekł powracając do gospody — pożyczę mu pieniędzy, będę pomagał nieco, dopóki się nie ożenię, potem... zobaczymy... dam mu radę łatwo... Wszystko idzie jak z płatka!!