Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dubiszewski nie mówił otwarcie; bliższe poznanie Piotrusi, nieuwłaczając jej charakterowi trwogą napełniło majora, był w duszy najmocniej przekonany, że ją nieszczęśliwą i siebie uczyni... Rachował na wypadki... i myślał jak się wykręcić. Tyle razy mu się w życiu nie udawało ożenić, że i na ten raz do łaskawej opatrzności się odwoływał. Ale przyszła kreska na Matyska...
Tegoż wieczora Sykst zaklęty, aby dopomógł majorowi, poszedł z nim do Sylwestrowej, dom zastał pustką i na górze modliła się tylko Małgorzata, gdy do jej drzwi cicho zapukano. Poszła je otworzyć i zobaczywszy Kunusię starą, położyła palec na ustach.
— Na miłego Boga, a gdyby cię zobaczył!
— Ale nikogo niema! niby to ja nie wiem, odparła Kunusia, patrzałam jak oba poszli do Sylwestrowej... pilno mi było zobaczyć się z tobą, a prawdą a Bogiem zajrzeć też do tego domu! A nie darmo człek w jednem miejscu żyje długo, przyrośnie mu serce do ścian! tęskno potem za niemi! Jam tu w tym domu tyle przebyła! tum wychowała moję Jadzię, nawykłam go za swój uważać. Być z niego wygnaną... na starość mnie i jej...
I łzy się z powiek nabrzękłych potoczyły stare- Kunusi... siadła, rozglądając się po swojej dawnej izdebce...
— Cóż u was słychać? co słychać? spytała.
— A co ma być? odparła Małgorzata, postaremu wszystko, tylko te majorzysko to powiadam wam, za waszą Jadzią formalnie szaleje...
— A toż się żeni...