Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

życia przeszłego, ze wszystkiemi słabościami, dla niej postanowił nowym cale zostać człowiekiem.
Niecierpliwiło go to i gryzło że do odkupicielki tej nie mógł się dostać innemi środkami, tylko przemocą, siłą i narażając ją samą. Ale przysiągł sam sobie, że byleby dostał jasnego anioła owego, wszystkie strapienia jakich się dlań stał przyczyną, sowicie wynagrodzić będzie się starał. Serce jego miękło, niezdolnym był tylko do tej największej z ofiar, by siebie i swe odkupienie, jak je nazywał, poświęcić dla jej spokoju...
Gdy Jadzia zachorowała, tegoż dnia u łoża jej zjawiła się Kunusia; Sykst zobaczył ją i nic nie powiedział...
Stara piastunka sądziła się tak dalece w swem prawie, przychodząc do łoża sieroty, że się nawet o pozwolenie nie spytała, ani tłumaczyć myślała, przytomność też jej podziałała skutecznie na biedne dziecię; kilka słów wyrzeczonych na ucho, przywróciło rumieniec na lica, uśmiech na usta. Na drugi dzień Jadzia wstała, niebezpieczeństwo minęło, doktór się zdziwił, Sykst ucieszył, a uparty major nie pokazujac się sam jeszcze, przysłał bukiet prześliczny, który wyrzucono przez okno.
Wypadek chciał, że idąc nazad od Syksta, Dubiszewski sam podniósł z bruku ten dar wzgardzony, na chwilę się pogniewał, oczy mu zaszły krwią, chciał powrócić nazad, ale się rozmyślił, bukiet posłał przez Małgorzatę raz drugi, a sam poszedł dalej.
Okrutnie mu wszakże na sercu było ciężko.
— Dziewczyna mnie nie chce... rzekł do siebie...