Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wyszliśmy nie żegnając, a raczej wysunęliśmy się. Doskonały był hrabia Sylwester, koło którego siadłem na chwilę. Zasłonił się dłonią i szepnął na ucho... C’est pas un mariage de convenance, c’est un mariage, in extremis.


30. lipca.

Za kilka godzin będę w drodze. — Nie pisałem dziennika — cóż zapisywać było?? Lato spędzone na najświetniejszych w świecie konkurach około panny bez uczucia, bez wykształcenia, bez smaku.. Spełniłem rozkazy Mamy, niemogłem się im oprzeć, nie mam sobie nic do wyrzucenia, lecz przecież przewidywałem to smutne rozwiązanie, jakie mnie spotkało.
Dzień po dniu chodziłem się nudzić ze Starostą i Wandą.
Kazała mi czytać Mickiewicza — czytałem, nawet ballady. — Kazała mi czytać Krasińskiego, i choć go wiele nie zrozumiałem, chociażem się dławił, we francuskiem tłumaczeniu przełknąłem to. — Zdawało mi się, że jestem na dobrej drodze.
Tymczasem prawie każdego wieczora spotykam się z tym nieszczęsnym panem Wyruszyło czy Poruszyło.. Już mnie to tknęło.. Mama także powiada