Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bakę. Nastręczono mi starożytną tabakierę przepyszną, emaliowaną na złocie... Les petits presents entretiennent l’amitié.
Poszedłem na wieczor do nich... Są zawsze w domu i przyjmują codziennie. Zastałem też ich przy lampce olejnej z umbrelką we dwoje siedzących... Wanda coś czytała głośno, on słuchał. Wszedłszy, prosiłem bardzo, aby sobie nie przerywali, ofiarując się nawet słuchać... choć całej mocy mego ducha potrzebuję nawet przy francuzkiem głośnem czytaniu, by nie usnąć, a cóźby to dopiero było z polskiem! Wanda pomiarkowała zdaje się, że mnie na taką próbę wystawiać się nie godzi. Poszła się zająć herbatą, a ja zostałem sam na sam ze starym. Postrzegł zaraz, żem w dobrym humorze.
— Coś ty mi dziś, panie Adamie, bardzo ożywionym wyglądasz? — spytał.
— Nie wiem — rzekłem — chybaby to mogło mnie wprawić w humor lepszy, że dziaduniowi wyszukałem właściwszą do jego tabaki schówkę, niż ta okrągła papierowa.
Starosta spojrzał na staruszkę, z której już niegdyś na niej istniejące malowanie tak się pościerało, że tylko plamy pozostawały.
— A, dajże ty mi pokój — rzekł — co ci ta moja poczciwa staruszka szkodzi; ona mi długie,