Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

swą minką ugrzecznioną — to je nasza sprawa — niech pan Graf się na nas zapuści... Anständig wird sein...
— Ale warunki? zapytałem...
— Warunki na placu się ostatecznie określą, rzekł Stefan, między sekundantami. — Idzie o to abyście parę razy puknęli, więcej rzecz nie warta, a form wszelkich ja dopilnuję.
Nix, odparł kapitan, wskazując palcem na piersi — ik!
— No — to wspólnie my oba — dodał Stefan, niema o czem mówić.
Przyniesiono wino, i kapitan wypił naprzód za moje zdrowie stojąc, wyjąknąwszy rodzaj spiczu przed wychyleniem kieliszka. Wyraził w nim, iż powierzonego mu honoru klientów swych nigdy na szwank nie naraził, iż oto mogę być spokojny, że zna przeciwnej strony przyjaciół i za nich ręczy, słowem, prosi mnie i błaga, abym był zupełnie spokojny, i że wszystko jak najpomyślniej się skończy.
Wszystko to dosyć było niejasnem, lecz musiałem przystać na to co chcieli, spuszczając się więcej na Stefana, niż na nieznajomego owego nastręczonego mi jakiegoś pomocnika.
Po wysączeniu butelki, odszedł pan Serafowicz, biorąc na siebie dostarczenie pistoletów, kul i co