Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A na cóż panu łaska moja? — spytała zuchwale.
Odpowiedź była trudna, skłoniłem się w milczeniu. Znowu się przeszła po balkonie i stanąwszy naprzeciw mnie — zapytała.
— Co pan teraz czytasz?
— Jakto? pani przypuszcza, że ja zawsze czytać coś muszę!
— Pan nie masz tego nałogu? — odparła — cóż pan robi? myśli? pisze?
— Nudzę się — rzekłem.
— Wiesz pan, że to rzecz straszna — bo zaraźliwa, rozśmiała się szydersko, kto jest znudzonym staje się nudnym.
— Czy to wyrok na mnie!
— Nie — ale przestroga...
Pomyślała trochę, znać jej przyszło na pamięć, że konie lubię.
— Co pan mówisz o Paszy? co o moim Izmailu?...
— Oba prześliczne.... rzekłem, szczególniej Izmael, zdaje się być stworzeniem intelligentnem.
— Jak każdy Arab — rzekła... człowiek w stworzenie także wlewa coś swej duszy obcując z niem. Arabowie żyją z końmi jak z przyjaciółmi...
— Przyznam się, szepnąłem utrzymując się w