Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

częła potem mówić o Wandzie i Staroście, i życzyć abym się zbliżył do nich, prorokując mi, że łatwo tam pozyskam względy panny i dziadunia.
— Myli się, kochana hrabina, rzekłem niestety, nie przeczuwając wcale obrotu, jaki mogą przybrać wypadki, w czasie mojej ostatniej bytności u dziadka byłem tak niezręcznym, żem się i z nim i z Wandą posprzeczał — czego mi pewno nie zapomną.
Opowiedziałem hrabinie o co chodziło i przyznała mi, żem miał zupełną słuszność, bo ten chorobliwy nasz patrjotyzm raz przecie ustać powinien, a czas żebeśmy się z rzeczywistością pogodzić umieli.
Jest jednak tego przekonania, iż dziadunio nic tej mojej otwartości za złe brać nie powinien. — Radziła mi jak najspieszniej pójść do niego, zwłaszcza iż słyszała, że i Wanda z pogrzebu już wróciła. — Namyślałem się długo, wreszcie przemogła ciekawość i pojechałem do pana Starosty. Nie zmienił on jeszcze mieszkania, zastałem go w tym samym dworku, a Wanda, która mi z uśmiechem drzwi otworzyła, miała na sobie tę samą perkalową sukienkę. Wypadało mi, nie okazując wiele żalu ani pretensji żadnej, powinszować staruszkowi, co też uczyniłem...
— Dziadunio pozwoli, rzekłem, żebym był jednym z pierwszych, którzy mu powinszują, iż w późnym