Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i mnie obok się mieścić. Stefan ze swoim kapturem miał ciągle coś do czynienia.
Przejażdżka ta zdawała się pannę Arję ożywiać, była uśmiechniętą, żartobliwą, wesołą prawie, dokazywała trochę, a gdy po dobrej godzinie stępa i kłusa zawróciliśmy się nazad ku zamkowi, puściła Izmaela galopem... Nie bardzom temu był rad, gdyż mojego Paszę nie znałem, lecz musiałem się ścigać z nią jak inni... Ojciec tylko jeden nie dał się wyprzedzić, nas wszystkich zostawiła za sobą, mimo żem mojego nie żałował.. Dopiero na grobli przed Chełmicą zwolniła śmiejąc się kroku i obejrzała na nas... Jeździ doskonale, śmiało i z namiętnością. Uważałem, że pędząc animowała się prawie do szału, i było jej z tem bardzo pięknie... Ojciec napróżno prosił i przestrzegał; śmiała się i robiła swoje...
W dziedzińcu gdyśmy zsiedli, poklepała po szyi Izmaela, dała cukru, kazała go przeprowadzać a sama uciekła..
Myśmy jeszcze oglądali masztarnię gdzie także było co widzieć. Siodeł wschodnich i rzędów tak bogatych nie spotkałem w żadnem muzeum. — Mógł by pół szwadronu wsadzić na koń, tyle tam tego jest, a masztarnia podobna do salonu... Kulbaki, siodła, terlice — wszystkiego podostatkiem. Same czapraki kollekcję stanowią. Podziwialiśmy ten zbytek, pra-