Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

graty. — To mówiąc, pobiegła na lewo, pochwyciła świecę w mosiężnym lichtarzyku i, świecąc, poczęła szybko do siebie zapraszać. — Niechajno państwo będą łaskawi do mnie, a ja tam tymczasem poprzątnę; bo to, widzi pani, stały pustką izby, to się w nich to i owo rzuciło, a znowu, że puhacz okno wytłukł, to ścierką zatknięte, i piec się powalił, a co podłoga, to tak pogniła była naprzeciwko, że ją musiałam powyrywać.
Maciej, który zlazłszy z kozła słuchał tego i wąsa kręcił, chwycił się za głowę. — To to tak pilnujecie dworku! — rzekł groźno — płacicie komorne małe za to, żebyście doglądali tych dwóch izdebek, a tu zrobiliście ruderę! poczekajcież!
Tłusta kobieta zalękła się i poczęła żywo odpowiadać:
— A cóż się tam stało waszym izbom, a co ja temu winna? co to ja tu stróżować wam będę! domisko ledwie się nie wali, ja go jeszcze co roku to podpieram, to ważę, to bielę, to reperuję... co to ja winna? niechaj jejmość idzie tymczasem do mnie, a to się połata potem.
— Otóż nie! wy sobie ruszajcie na pustą stronę sami z dziećmi — zawołał Maciej — a jejmość zajmie wasze mieszkanie.
— O! zapewne, jakby to łatwo z dziećmi i z gratami na rozkazanie się wyprowadzić w mig... Niech jejmość idzie do mnie, a jutro poładujemy się jakoś.
Nie było co robić, musiano przejść do przekupki, której odarte dzieci, powytrzeszczawszy oczy, z kątów poglądały ciekawie na przyjezdnych.